Lamborghini 400 GT 2+2 – wóz miał być szybki i taki był w istocie
Potężny silnik zasilało sześć gaźników Webera. Udało się wykrzesać aż 324 KM i 355 Nm. Moc maksymalna była osiągana przy 6500 obtotów, maksymalny moment obrotowy – przy 4700. Lambo przyspieszało do pierwszej setki w czasie około 6,6 sekundy. Włoski samochód mógł pędzić z prędkością niemal 250 km/h. Nawet dziś 400 GT może uchodzić za mocną maszynę, a w latach 60. była to prawdziwa bestia. O potencjale silnika niech świadczy fakt, że identyczna jednostka (z mocą podniesioną do 350 KM) trafiła między osie fantastycznej Miury P400, która zadebiutowała równolegle z 400 GT 2+2.
Jak przystało na wóz klasy GT, czteromiejscowe Lambo łączyło komfort ze sportowym prowadzeniem. Ferruccio Lamborghini chciał stworzyć maszynę, która byłaby pozbawiona wad innych przedstawicieli segmentu. Mówiąc wprost – “czterysetka” miała być najdoskonalszym GT świata. Ambitny plan nie powiódł się, bowiem samochód nie był pozbawiony wad. Trzeba jednak przyznać, że producent chybił tylko nieznacznie. Zawieszenie samochodu nie było przesadnie sztywne, a jednocześnie nie miało tendencji do nadmiernego wychylania nadwozia w szybkich zakrętach, co było przypadłością większej części konkurencji. Za jego możliwościami nie nadążał jednak nieco leniwy układ kierowniczy. Całość sprawiała jednak niezwykle pozytywne wrażenie, a wraz z Miurą, Lamborghini 400 GT 2+2 ugruntowało pozycję producenta, jako twórcy prawdziwych bestii o brutalnych osiągach.
Lamborghini 400 GT 2+2 to nie tylko osiągi
Nadwozie samochodu było bardzo futurystyczne, jak na swoje czasy, ale nie brakowało mu elegancji. Tył, o dość ostrych kształtach, może przywodzić na myśl brytyjskie maszyny klasy GT. Przód i linia dachu, z niewielką połacią metalu i wyraźnie zaoblonymi szybami, zajmującymi znaczną powierzchnię, kojarzy się natomiast z amerykańskimi projektami. Za projekt odpowiedzialny był Franco Scaglione. Trzeba przyznać, że włoski designer miał naprawdę dobry dzień.
Równie urokliwie prezentowało się wnętrze pięknego gran turismo. Skóra i drewno podkreślały ekskluzywny charakter maszyny, a duża powierzchnia przeszklona dawała wrażenie przestronności, choć naturalne jest, że tylne miejsca nie były dedykowane dla dorosłych pasażerów, warto jednak podkreślić, że dzięki specjalnemu wyprofilowaniu tylnej szyby, podróżujący mieli jako taki komfort. Podróż uprzyjemniał jedyny w swoim rodzaju akompaniament dwunastu cylindrów. Kto choć raz w życiu miał okazję usłyszeć, jak gra V12 z Sant’Agata Bolognese, ten dokładnie wie o czym mowa. Tej symfonii nie da się pomylić z żadną inną muzyką, graną przez konie mechaniczne.
Tak, może ten model nie był dla marki przełomem na miarę Miury, jednak dziś jest prawdziwym rarytasem i perełką kolekcjonerów. To kwestia czysto subiektywna, jednak stwierdzenie, że żadne kolejne Lamborghini nie miało w sobie tyle klasy, chyba nie będzie nietaktem. Dziś, pod batutą Niemców, kultowa marka sygnuje swoim logo SUV-a. Kto wie, może jeszcze kiedyś zobaczymy prawdziwe GT z szarżującym bykiem na masce?
grafika tytułowa: CC BY-SA 3.0; autor: Charles01; źródło: wikimedia