Silniki wysokoprężne nie są już tak trwałe, jak choćby jeszcze kilkanaście lat temu. Jak zadbać o diesla, żeby posłużył możliwie najdłużej?
To prawda, że nowoczesne jednostki o zapłonie samoczynnym nie mają już nic wspólnego ze swoimi odpowiednikami sprzed kilkunastu lat. Wraz z postępem technologicznym poprawie uległy nie tylko osiągi i kultura pracy, najnowsze diesle wykazują też bardzo skromne zapotrzebowanie na paliwo. Niestety, wraz z wibracjami i charakterystycznym „klekotem”, zniknęła też gdzieś legendarna trwałość i niezawodność. Kiedyś mówiło się, że po 120 tysiącach kilometrów silnik jest „ledwo dotarty”, teraz taki dystans oznacza, że granica problematyczności zbliża się wielkimi krokami. O ile niektóre jednostki rzeczywiście wykazują masę wad fabrycznych, które w istotny sposób wpływają na skrócenie ich żywotności, to czasami odpowiedzialność za ponadprzeciętną awaryjność ponoszą sami kierowcy. Na co zatem należy zwrócić uwagę i jak zadbać o diesla, żeby móc cieszyć się bezproblemową eksploatacją?
Jak zadbać o diesla, czyli gdzie podziała się legendarna niezawodność?
Jednostki wysokoprężne starszej generacji nie były konstrukcjami idealnymi. Głośna i niezbyt kulturalna praca, mało imponujące osiągi oraz, mówiąc delikatnie, znaczne obciążenie, jakie stanowiły dla środowiska naturalnego, to z punktu widzenia dzisiejszego użytkownika wady niemal dyskwalifikujące. Kiedyś nikt jednak nie zwracał uwagi na takie szczegóły, bowiem ogromna zaleta, którą przedstawiały „ropniaki”, była w stanie przyćmić wszystkie niedogodności, związane z ich użytkowaniem. Zgadza się, mowa o niezawodności.
Milionowe przebiegi w żadnym wypadku nie są mitem i, co równie istotne, nie dotyczą wyłącznie silników montowanych w starych Mercedesach, które często stawiane są za wzór. Dwulitrowy wolnossący silnik Toyoty, pięciocylindrowa jednostka 2,5 TDI, stosowana przez grupę Volkswagena, czy wreszcie legendarny i nieśmiertelny 1,9 TDI w wariancie 90 KM – przykłady silników nie do zajechania można mnożyć bez końca. Co zatem poszło nie tak? To proste – nastała „eko-era”. Konieczność sprostania wyśrubowanym normom emisji spalin sprawiła, że poziom skomplikowania jednostek stał się niemal absurdalny. W dużej mierze winni są też sami producenci – wiele jednostek, które uchodzą za problematyczne, wykazuje całą masę błędów fabrycznych. Pośpiech? Oszczędności? Zapewne i jedno i drugie.