Renault Safrane nigdy nie cieszył się szczególnym powodzeniem, jednak po latach francuska limuzyna nadal może uchodzić za wzór komfortowego krążownika
Zaprzestanie produkcji modelu Vel Satis, który do tej pory nie doczekał się następcy (pomijając Samsunga SM5, przez Renault przechrzczonego na Latitude) , najlepiej świadczy o tym, że francuski producent nie ma szczęścia w klasie wyższej-średniej. Nie dotyczy to jedynie współczesnych modeli, także poprzednicy absolutnie kosmicznego Vel Satisa nie mieli łatwego żywota w segmencie, w którym od wielu lat panoszy się wielka niemiecka trójca. Po części winny jest tu sam producent, który nigdy nie chciał zrezygnować z koncepcji pięciodrzwiowej limuzyny (wyjątkiem jest wspomniany wcześniej Latitude), a po części – nieco snobistyczna charakterystyka rynku, który od limuzyn z segmentu E wymaga przede wszystkim prestiżu, odsuwając na bok wszystkie zdroworozsądkowe argumenty. To właśnie brak prestiżu był podstawową bolączką Renault Safrane.
Jednym z przykładów na to, że wycofując się z klasy wyższej-średniej Renault podjęło słuszną decyzję, jest model Safrane, który nigdy nie zdobył należnego mu uznania. Po latach samochód można kupić „za grosze”, wchodząc w ten sposób w posiadanie jednego z najbardziej komfortowych pojazdów swoich czasów. Wyjątkiem od tej reguły (od reguły śmiesznie niskiej ceny, nie komfortu) jest topowa, wyposażona w podwójnie doładowany silnik odmiana, która dziś jest już rozchwytywanym klasykiem.
Renault Safrane, czyli francuska wizja komfortowej limuzyny
Następca modelu 25 zadebiutował w 1992 roku i do końca produkcji, czyli do roku 2000, oferowany był wyłącznie w jednej odmianie nadwoziowej – jako pięciodrzwiowy liftback. O ile dziś taka koncepcja wydaje się być absurdalna, to na początku lat 90. nie było to aż takie niedorzeczne – Saab i Citroen również mieli w swoim portfolio modele, które obok luksusu zapewniały też niezłą funkcjonalność, za co odpowiadały piąte drzwi.
Teoretycznie Renault Safrane oferował wszystko, co powinna mieć na pokładzie luksusowa limuzyna – pod względem poziomu wyposażenia, niepozorny liftback ośmieszał niemiecką konkurencję, podobnie wyglądała kwestia komfortu podróżowania i przestrzeni we wnętrzu. Nie można było też powiedzieć, że barierą nie do przejścia była cena. Coś jednak poszło nie tak i chodzi tutaj o brak prestiżu, choć kapryśna elektronika, której nie brakowało we francuskiej limuzynie, też dołożyła swoje trzy grosze.
Zachowawcza stylistyka auta sprawiła, że Safrane od zawsze był „szarą myszką” w segmencie E. Nie znaczy to jednak, że nadwozie nie było dopracowane – doskonały współczynnik oporu powietrza (0,27) sprawiał, że tylna wycieraczka nie miała zbyt wiele do roboty – w trakcie jazdy w nawet wyjątkowo ulewnym deszczu, tylna szyba przez cały czas pozostawała sucha. Najmniejszych zastrzeżeń nie budzą także względy praktyczne. Choć bagażnik nie legitymował się największą w klasie pojemnością (480 litrów), to z załadunkiem dużych przedmiotów nie było najmniejszego problemu.
Stylistycznych fajerwerków nie znajdziemy też we wnętrzu. Projekt kokpitu wyraźnie nawiązuje do modelu 25. Masywna deska rozdzielcza, z wyraźnie zaakcentowanym „daszkiem”, została wykonana z dobrej jakości materiałów. Komfortowe fotele, wprost stworzone do pokonywania dalekich dystansów, zostały obite welurem, w opcji dostępna była wysokogatunkowa skóra. Najmniejszych zastrzeżeń nie może wzbudzać dostępna przestrzeń – z przodu i z tyłu miejsca jest pod dostatkiem.