Bugatti EB110 miał być najszybszym i najbardziej zaawansowanym supersamochodem swojej ery. Jak na ironię, okazał się też gwoździem do trumny odradzającej się marki
Przełom lat 80. i 90. to bezsprzecznie złota era supersamochodów – najbardziej ekscytującego segmentu w świecie motoryzacji. Lamborghini Diablo, Ferrari F40 i Jaguar XJ220 to ledwie kilka przykładów na to, że już niemal 30 lat temu inżynierzy potrafili tworzyć maszyny niemal perfekcyjne. W tym gronie należy wymienić jeszcze jednego egzotyka. Bugatti EB110 miał z łatwością zdeklasować wszystkich swoich konkurentów, zapewniając sukces powstającej z popiołu marce. Plan udało się zrealizować tylko połowicznie.
Bugatti EB110 – narodziny motoryzacyjnej perfekcji
Historia jednej z najbardziej kultowych marek sięga 1909 roku, kiedy to 28-letni Ettore Bugatti otworzył zakład produkujący elitarne samochody, uznawane za jedne z najszybszych na rynku. Pomimo sukcesu, który marce Bugatti zapewniło niemałe powodzenie wśród możnych tego świata, z czasem firma zaczęła chylić się ku upadkowi, co miało związek z załamaniem, które Ettore przeżył po śmierci swojego syna. Jean Bugatti zginął w trakcie testów modelu Typ 57C. W 1947 roku, kiedy zmarł założyciel firmy, marka odeszła w zapomnienie.
Powróciła dopiero 40 lat później, kiedy prawa do nazwy wykupił Romano Artioli. Francuska marka miała powrócić na rynek z przytupem. Pierwszy supersamochód, zaprojektowany po śmierci wielkiego Ettore, miał z łatwością objeżdżać konkurencję na każdym polu. Założenia były proste, za to wykonanie – już nie.
Aby stworzyć najlepszy sportowy pocisk swojej ery, Artioli zatrudnił szereg specjalistów, z których każdy mógł pochwalić się imponującym CV. Dyrektorem technicznym został Mauro Froghieri, który wcześniej współpracował z Ferrari. Za opracowanie nadwozia odpowiedzialny był nie kto inny, jak sam Marcello Gandini, spod którego ręki wyszły takie piękności, jak Lamborghini Miura, Countach i Diablo. Model EB110 był gotowy w 1990 roku. Nazwa składała się z inicjałów założyciela oraz z cyfry, wskazującej na 110 rocznicę marki.
Bugatti EB110 – egzotyk w każdym calu
Samochód został oparty na ramie wykonanej z włókna węglowego. Na początku lat 90., w przemyśle motoryzacyjnym był to materiał niemal niestosowany. Wykonanie ramy powierzono zatem firmie Aerospatiale, zajmującej się konstruowaniem samolotów i śmigłowców. Między osie trafiła potężna jednostka 3,5 V12, wspomagana przez cztery turbosprężarki. W tamtych czasach, był to konstrukcyjny majstersztyk. Blok wykonano ze stopu aluminium, glinu i tytanu, głowica była wyposażona w pięć zaworów dla każdego z 12 cylindrów, a w celu zapewnienia odpowiedniego smarowania także w warunkach torowych, zastosowano suchą miskę olejową.
Jednostka wersji GT rozwijała 560 KM, które trafiały na wszystkie cztery koła. O docisk aerodynamiczny dbał wysuwany spojler. W rezultacie, niezbyt lekki samochód (EB110 GT ważył niemal 1600 kg) mógł katapultować się do pierwszej setki w czasie 3,5 sekundy. Wskazówka prędkościomierza kończyła pracę na 342 kilometrze.
Nie był to jednak szczyt możliwości tej niezwykłej maszyny. W 1992 roku producent zaprezentował hardcorową odmianę swojego pocisku. Bugatti EB110 SS (od super sport) legitymował się mocą 610 KM. Konstrukcja samochodu została poddana kuracji odchudzającej, dzięki czemu, ten potwór mógł rozpędzić się do pierwszej setki w czasie 3,3 sekundy, by finalnie zakończyć przyspieszanie na 350 kilometrze! Nawet dziś nie ma zbyt wiele samochodów, które to potrafią. Odmiana SS została zbudowana w 30 egzemplarzach.