Audi 100 Coupe S, czyli niemieckie też może być piękne
Niemiecka limuzyna z segmentu E, zdobiona logotypem czterech pierścieni, od zawsze mogła uchodzić za atrakcyjne auto. Prestiżowy sedan miał za zadanie konkurować z krajowymi, w tamtych czasach być może bardziej uznanymi, rywalami. Ta sztuka całkiem nieźle udawała się wówczas powracającemu do gry producentowi z Ingolstadt, jednak dopiero wersja dwudrzwiowa pokazała, że Niemcy też mogą stworzyć samochód, który zachwyci nie tylko technologią, ale także designem. Pod względem stylistyki, Audi 100 Coupe S nawiązywało do najpiękniejszych maszyn ze słonecznej Italii i w żadnym wypadku nie jest to zarzut. W latach 70., zresztą tak jak dzisiaj, niemiecka motoryzacja, z kilkoma wyjątkami, była do bólu poprawna. Dwudrzwiowa “setka” była jak rześki powiew chłodnego wiatru w upalny dzień. Fani marki (i nie tylko) do dziś uwielbiają tę niezwykłą maszynę.
Audi 100 Coupe S – historia niezwykłej “setki”
Wersja coupe została opracowana niedługo po tym, jak marka Audi została przywrócona do życia. Zatem żeby opowiedzieć historię tego niezwykłego modelu, warto odwołać się do początków linii 100 i marki Audi w ogóle.
Na początku lat 60., włodarze koncernu Daimler-Benz zdecydowali pozbyć się przynoszącej straty marki Auto Union, odpowiedzialnej za produkcję samochodów i motocykli. Zainteresowanie firmą, wytwarzającą auta DKW i Auto Union, wyraził Volkswagen. W 1964 roku, firma stała się większościowym akcjonariuszem koncernu. Już w 1966 roku, miała go na wyłączność. Bardzo szybko zapadła decyzja o pozbyciu się marki DKW, która kojarzyła się klientom z przestarzałą technologią i z awaryjnością. Na jej miejsce, producent z Wolfsburga przywrócił nazwę Audi.
W 1969 roku, imperium Volkswagena rozrosło się o markę NSU. W ten sposób powstał koncern Audi NSU Auto Union. Pierwsze modele firmy wypuszczono jednak jeszcze przed tą operacją. Były to konstrukcje opracowane w stu procentach pod batutą Volkswagena. Firma-matka zabraniała działalności na własną rękę, jednak inżynierowie Audi nie zamierzali tańczyć, jak im zagrali.
Pod koniec lat 60., ekipa z Ingolstadt prowadziła potajemne prace nad luksusowym sedanem, dedykowanym dla majętnej klienteli. O dziwo, zarząd koncernu bardzo dobrze przyjął przedstawiony projekt. Entuzjazm był na tyle duży, że Volkswagen zezwolił na rozpoczęcie produkcji nowego modelu, ale… pod swoim logo. Koniec końców, Audi postawiło na swoim.
W 1968 roku, “setka” trafiła do sprzedaży, początkowo w dwóch wersjach nadwoziowych – jako czterodrzwiowy i dwudrzwiowy sedan. Pod maską pracowała czterocylindrowa benzyna, o pojemności 1,8 litra, dostępna w dwóch wariantach mocy – 80 KM i 90 KM. Samochód był wyjątkowo udany, jednak trudno było określić go mianem petardy. Ot, typowa niemiecka limuzyna. Dwa lata później zadebiutowała jednak wersja niezwykła w każdym detalu – Audi 100 Coupe S.
Audi 100 Coupe S – ten samochód naprawdę zrobili Niemcy?
Nadwozie typu fastback urzekało dynamiczną i jednocześnie elegancką linią. W połączeniu z długą maską, ścięty tył stwarzał wrażenie lekkości i dynamiki. Piękny – to słowo jak ulał pasuje do Audi 100 Coupe S. Oryginalny? Bynajmniej. Wyraźnie widać tu naleciałości włoskiego designu. W “setce” w wersji coupe, bez problemu doszukamy się elementów inspirowanych niektórymi modelami Fiata, a nawet Ferrari.
Gdyby zdjąć logo czterech pierścieni, a na błotniku umieścić charakterystyczny symbol Pininfariny, można by zacząć się zastanawiać, z jakim samochodem ma się do czynienia. Cóż, w tamtych czasach, niemieckie marki nie słynęły z finezyjnych, wysmakowanych linii. Audi wzorowało się na najlepszych i bez dwóch zdań, nowemu modelowi wyszło to na dobre. Zgoda,aż do słupka B jest to najzwyklejsza “setka”, jednak idealna harmonia nadwozia udowadnia, że ogromny potencjał tkwił już w pierwotnym projekcie.
Za design tej niezwykłej maszyny odpowiadał Hartmut Warkuss. Wcześniej, projektant współpracował między innymi z koncernem Daimler-Benz i z Fordem.