Jak Żuk A07 stał się „Le Żuk-iem”?
Wraz ze mną auto budował mój przyjaciel – mechanik samochodowy z własnym warsztatem, były pilot wojskowy z takimi umiejętnościami, że nie raz mi szczęka opadała. Robiliśmy Żuka razem, a obecnie z powodu zmiany miejsca zamieszkania dłubię sobie przy nim sam, aczkolwiek oddaję czasem w ręce zawodowca – głównie z braku czasu. W trasie jestem zaś zdany tylko na siebie.
Żuk A07, czyli „Le Żuk” podbijający świat
Wśród podróży, które można szczególnie wyróżnić są Złombole, Rajd Żuka i wyprawy w piękne polskie zakątki. Na każdy wyjazd Piotra zbierało się wiele składowych. Od kumpli, którzy pomagali przy samochodzie, przez przyjaciół którzy przynosili różne rzeczy „które mogą się przydać”, darczyńców, osób „lejących” paliwo do samochodu, aż po chyba najistotniejszą składową wypraw – żonę Sylwię. Jak sam Piotr twierdzi „To ona jest moją muzą, paliwem i głównym napędem. Bez niej nie ruszam się z domu.”. Przebyli już razem około 50 tysięcy kilometrów. Kiedy patrzy się listę państw, które Piotr wraz z małżonką Sylwią wspólnie przebyli Żukiem można stwierdzić wiele rzeczy, ale jednej być pewnym – „galeria flag” będzie się powiększać.
Żuk A07 „Le Żuk”- wyprawa pierwsza
Wyprawa na camping w okolice Nowego Dworu Mazowieckiego z dala od zgiełku miasta była pierwszą ważną wyprawą po zmianach w Żuku. Wyprawa ta była trochę jak trening przed wyścigiem w F1. Niby to trening zapoznawczy, niby mało ważny, wyniki się nie liczą. Ale właśnie na nim bez większych konsekwencji można zobaczyć ustawienia bolidu, zrobić ostatnie poprawki, zobaczyć czy czegoś brakuje, a może coś jest przesadzone i dzięki temu wygrać wyścig. Tak samo pierwsza wyprawa Żuka będąca wstępem do większych wypraw miała pokazać czego brakuje i co jest niedoskonałe. I pokazała. Udało się przetestować nie tylko auto, ale i cały osprzęt campingowy i jego montaż. Test wyszedł zadawalająco mimo drobnych przygód i wiadomo było co trzeba poprawić.
Żuk A07 „Le Żuk”- Złombol 2014
„Złombol” to impreza charytatywna organizowana od 2007 roku. Stworzyła go grupa … no właśnie jak nazwać ludzi, którzy „starymi złomami” chcą przejechać kawał świata. W 2007 roku uczestniczyły w rajdzie 2 ekipy (ekipy organizatorów). Rok później załóg było już 13, a na 10-lecie imprezy ponad 500 załóg! Uczestnicy wyprawy są zdani tylko na siebie (ewentualnie innych uczestników rajdu). Organizatorzy ostrzegają: „Na trasie jesteście zdani sami na siebie”.
W 2014 roku wystartowało 401 załóg w czym „Le Żuk”. Było to pierwsze tak poważne wyzwanie Żuka. Oficjalna trasa zaczynała się w Katowicach i prowadziła aż do hiszpańskiego Lloret de mar. Trasa przebiegała przez Czechy, Słowację, Węgry, Słowenię, Włochy, Monaco, Francję oraz Hiszpanię. Piękna malownicza trasa, a na niej setki legend motoryzacji. Przeróżne awarie, problemy, defekty uniemożliwiające kontynuowanie trasy. A jak sobie poradził bohater naszego artykułu? Bardzo dobrze, choć nie odbyło się bez przygód. Na początku trasa szła bardzo dobrze. Żuk był w dobrej formie, nawet bił osobisty rekord prędkości. Według wskazania GPS-a to aż 107 km/h.
Ze względu na drobne problemy trzeba tankować samochód co jakieś 350km, ale 20 litrów zapasu w kanistrach powoduje, że bez większego stresu można jechać śmiało do przodu. Spalanie w trasie udaje się utrzymać na poziomie 10l. Czasem trochę więcej, czasem mniej w zależności od terenu i górzystości terenu. Można wyłapać parę problemów, natomiast nie są to poważne rzeczy, a poziom organizacji samochodu na podstawie doświadczeń uczestników z lat poprzednich można spokojnie ocenić na piątkę. Problemy są bardziej z mapami i ze zmęczeniem, a nie z samochodem.