Azaliż godne to i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne?
Podobno mieszkańcy kraju priwiślańskiego to w większości katolicy – niektórzy nawet wierzący – dość konserwatywni w kwestiach światopoglądowych, w sercach noszący pamięć o heroicznych i nieudanych zrywach na równi z wrogością do Rosji w każdej jej postaci i odsłonie, ludzie z kompleksem cywilizacyjnego zadupia, ale równocześnie przekonaniem o wyższości nad jeszcze większym cywilizacyjnym zadupiem wschodnim oraz niezbyt chętni różnym bambusom kręcącym się po ulicach.
Może tak jest, może nie – ja mam swoje, prywatne obserwacje, ale jak jest, to:
Pożiwiom – uwidim, jak mawiają starożytni Czukcze.
Wiem jedno:
Zarobiony jestem, nie wiem, nie robiłem badań oraz na ich podstawie analiz statystycznych, ale kilku prowiślańców znam a niektórych spotkałem nawet poza naszym zadupiem, które teraz łapie wiatr dziejowy w żagle i plecy za sprawą Umiłowanego Przywódcy.
O statystykach dopowiedzenia słów kilka
Są jednak inne statystyki, które pokazują kim są priwiślańcy – to są statystyki drogowe. Problem ze statystykami drogowymi jest jednak taki, że są robione przez nie do końca kumatych gości [albo bardzo kumatych sukinsynów], na bardzo dziwnych danych zbieranych w zgodzie z bardzo pojechaną metodologią.
Krótko na temat statystyki zdarzeń drogowych
Istnieje na przykład statystyka pokazująca liczbę wypadków – oraz ich rozmaitych ofiar – na jakąś liczbę mieszkańców.
A potem są tworzone rankingi, na których podstawie powstają sążniste artykuły, w których gromi się i drwi oraz postuluje.
I niby jest OK. ale zróbmy taki oto eksperyment myślowy, który – niestety, będzie wymagał odrobiny liczenia, ale nie będzie to wyższa matematyka:
– w państwie A jest dziesięć milionów mieszkańców, co dziesiąty ma prawo jazdy, co dziesiąty z nich porusza się po drogach samochodem; czyli mamy sto tysięcy kierowców; i niech każdy z nich przejeżdża 10 tysięcy kilometrów rocznie a na drogach ginie tysiąc osób; według statystyki mamy tysiąc ofiar na dziesięć milionów, czyli jedną na dziesięć tysięcy obywateli;
– w państwie B jest milion mieszkańców, każdy ma prawo jazdy, wszyscy poruszają się po drogach samochodem; czyli mamy milion kierowców; i niech każdy z nich przejeżdża sto tysięcy kilometrów rocznie a na drogach ginie dziesięć tysięcy osób; według statystyki mamy tysiąc ofiar na sto tysięcy, czyli jedną na stu obywateli;
I teraz pytanie:
W którym państwie jest bezpieczniej na drogach?
No, w którym?
Ok, teraz odrobina liczenia:
– w państwie A mamy 100.000 kierowców, którzy przejeżdżają rocznie po 10.000 kilometrów, czyli razem przejeżdżają miliard kilometrów; na drogach ginie 1.000 osób, czyli jedna na milion kilometrów – 1/ 1.000.000
– w państwie B mamy 1.000.000 kierowców, którzy przejeżdżają rocznie po 100.000 kilometrów, czyli razem przejeżdżają 100 miliardów kilometrów; na drogach ginie 10.000 osób, czyli jedna na… 10 milionów kilometrów – 1/ 10.000.000
Raz jeszcze pytanie:
W którym państwie jest bezpieczniej na drogach?
Filozofia korzystania z drogi
Załóżmy, że tak zwane „państwo” jest komukolwiek i do czegokolwiek potrzebne. Załóżmy, że jedną z tych „rzeczy” jest tworzenie i utrzymywanie infrastruktury drogowej oraz zapewnianie bezpieczeństwa uczestnikom ruchu.
Przy takim założeniu mamy dwie „filozofie” rozwiązywania problemu wypadków:
– filozofia „KP” – karanie prewencyjne;
– filozofia „E” – edukowanie;
Oczywiście, istnieją systemy mieszane, ale wdawanie się w niuanse zamąci cały wywód.
Zgodnie z pierwszą należy ustalić pewne zasady poruszania się po drogach i korzystania z nich a następnie karanie za wszelkie przejawy potencjalnego stworzenia zagrożenia, które może skutkować pogrzebem/ długotrwałą rehabilitacją/ trwałym kalectwem, czyli niechcianym zdarzeniem drogowym
Zgodnie z drugą – wyedukowani, świadomi swych praw i obowiązków oraz konsekwencji swych czynów obywatele są karani za następstwo spowodowania niechcianego zdarzenia drogowego. Niestety, w tym przypadku ludzie muszą być wyedukowani. Za ich odpowiednią edukację może odpowiadać tak zwane „państwo”, którego funkcjonariusze dotąd będą tresować obywateli, aż ci „pokochają Wielkiego Brata”, albo… należy założyć, że ludzie zachowują się rozsądnie dopiero wtedy, gdy nie ma żadnej innej możliwości i pozwolić systemowi edukacyjnemu wejść w życie „w sposób naturalny”.
A co to oznacza?
Wyobraźmy sobie, że kończymy z prewencyjnym karaniem za zbyt szybką jazdę, za wyprzedzanie na pasach, za jazdę pod wpływem, etc., ale wprowadzamy bardzo surowe kary za spowodowanie niechcianego zdarzenia drogowego ze skutkami wynikającego z bezmyślności/ ułańskiej fantazji/ nagrzmocenia jest Messerschmitt/ najarania jak elektrownia węglowa/ jeżdżenie niesprawnym autem/ etc., które to karanie dotknie także – pośrednio – najbliższych sprawcy.
Gigantyczne, wręcz horrendalne kary za spowodowanie śmierci, czy kalectwa w wyniku własnej bezmyślności. Kary finansowe oraz długoletniego więzienia. Jeśli dorobek pokoleń „Kowalskich” zostanie przekazany ofierze, albo rodzinie ofiary, to błyskawicznie skończy się tolerowanie tatusia siadającego za kółko po „kilku głębszych”, synalka jarającego do nieprzytomności gównianą chemię, czy stryjka z bardzo ciężką nóżką, bo wydaje mu się, że jest Kubicą do kwadratu. Wystarczy kilka nagłośnionych medialnie wyroków i na drogach zrobi się spokojniej.
A co to ma do priwislańskości?
Otóż w Polsce nie działa ani system karania, ani system edukacji, a wschodnioeuropejska mentalność zasiadająca za kółkiem zdezelowanego „beemwu”, tudzież nagła przesiadka ze zdezelowanego „beemwu”, do czegoś co ma więcej KM niż Hawker Hurricane z czasów Bitwy o Anglię powodują, że o niechciane zdarzenie drogowe jest całkiem łatwo.
Azaliż godne to i sprawiedliwe
Azaliż godne to i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne jest traktowanie ludzi jak idiotów, którzy nie wiedzą co czynią?
Wszystkich?
A może jednak godne to i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne jest traktowanie ludzi jak myślących?
Wszystkich!