16 września 2005 roku polski sport pogrążył się w żałobie. Śmierć Arkadiusza Gołasia, jednego z najbardziej utalentowanych siatkarzy początku XXI wieku, wstrząsnęła całą Polską. Arek, jak nazywali go bliscy, był człowiekiem, który wydawał się mieć wszystko poukładane. Zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym, dążył do perfekcji, a jego kariera, choć krótka, obfitowała w sukcesy i obietnice na przyszłość. Ta opowieść, pełna wzruszających wspomnień jego rodziny i przyjaciół, ukazuje, jak wyjątkową osobą był. Arkadiusz Gołaś: inspirująca opowieść bez happy endu.
Arkadiusz Gołaś: inspirująca opowieść bez happy endu.
Arek Gołaś dorastał w Ostrołęce, w rodzinie, która nie miała żadnych tradycji sportowych. Jednak od najmłodszych lat wyróżniał się fizycznie na tle rówieśników. W VIII klasie miał już 190 cm wzrostu. Tata, pan Tomasz Gołaś, regularnie mierzył syna przy futrynie drzwi, na której szybko rosły kolejne kreski – dowód błyskawicznego wzrostu. Arek wyrastał z ubrań z prędkością, która zaskakiwała jego rodziców. Jak wspomina pan Tomasz: „Spodnie, które na wiosnę były dobre, jesienią już miał za krótkie.”
Jednak mimo imponującego wzrostu, Arek był onieśmielony pochwałami. Zawsze skromny, zawsze krytyczny wobec siebie. Po każdym meczu, nawet po tych, które kończyły się sukcesem, mama powtarzała: „Syneczku, ładnie grałeś.” Odpowiadał wtedy z charakterystycznym dla siebie dystansem: „Daj spokój, mamo. Tu było źle, tam popełniłem błąd.”
Upadek i siła charakteru
Arek od dzieciństwa był ciekawy świata, co czasem prowadziło do niebezpiecznych sytuacji. Gdy miał sześć lat, podczas jednej z wizyt u dziadków w Płoniawach, wdrapał się na strych obory. Dziecięca ciekawość i brak ostrożności sprawiły, że nie zauważył otworu w stropie, przez który zrzucano słomę dla zwierząt. Spadł kilka metrów, uderzając głową o betonową posadzkę. Choć była późna jesień, a kurtka i czapka nieco zamortyzowały upadek, skończyło się pęknięciem czaszki. Dwa tygodnie w szpitalu – najpierw na intensywnej terapii, a potem w zwykłej sali – były próbą siły charakteru małego Arka.
Nawet w szpitalu roztaczał wokół siebie pozytywną aurę. Ordynator oddziału z uśmiechem powiedział rodzicom: „Zabierzcie już tego waszego syna do domu, bo mamy tu na oddziale młode lekarki na praktykach, które są tak zauroczone Arkiem i jeszcze drugim gagatkiem, że tylko nimi by się zajmowały, a mamy tu przecież cały oddział małych pacjentów!”
Między miastem a wsią
Rodzina Gołasiów mieszkała w Ostrołęce, ale ich korzenie sięgały wsi. Pochodzili z sąsiednich miejscowości: Suchego i Płoniaw, a Arek i jego młodsza siostra Kasia każde wakacje spędzali u dziadków. Wujek Marek Gołaś wspominał anegdotę, która dobrze oddaje ich „miejskie” pochodzenie: „Prababcia wysłała kilkuletnich Arka i Kasię do ogródka, żeby narwali szczypiorku. A oni, miastowi, chodzili tacy zagubieni przy tych warzywach, bo nawet nie wiedzieli, jak ten szczypiorek wygląda.”
Z czasem jednak dzieci wsiąknęły w wiejski klimat. Z chęcią pomagały przy żniwach, zwożeniu siana czy wykopkach. Arek, jako najstarszy z kuzynów, często wsiadał na ciągnik i pomagał podczas pracy w polu. „Na koniec robiliśmy ognisko, w którym paliliśmy ziemniaczaną nać, a nad ogniem piekliśmy ziemniaki. Jedliśmy je ze smakiem i nie przeszkadzały nam ręce ubrudzone ziemią” – wspomina pan Tomasz.
Ogień i woda
Kasia i Arek byli jak ogień i woda – zgodne rodzeństwo, choć o zupełnie różnych charakterach. Arek był pedantem. Po powrocie z obozu sportowego w torbie miał wszystko poukładane w kosteczkę, a brudne rzeczy starannie oddzielone od czystych. W pokoju panował zawsze nieskazitelny porządek. „Znowu Kaśka tu grzebała” – denerwował się, gdy zauważył, że coś leży nie na swoim miejscu. Rodzice przestrzegali Kasię, by nie ruszała rzeczy brata, bo zaraz wybuchnie kłótnia.
Kasia z czasem też stała się bardziej pedantyczna, choć jako dziecko raczej nie przejmowała się porządkiem. W dorosłym życiu, już jako inżynier po Politechnice Warszawskiej, ma w szafie wszystko poukładane rozmiarami, a pudełka z butami są podpisane.
Droga do siatkarskiego nieba
Nikt w rodzinie Gołasiów nie uprawiał sportu. To Arek rozpoczął tę ścieżkę, kiedy w IV klasie szkoły podstawowej zapisał się na treningi siatkówki. Jego pierwszy trener, Renisław Dmochowski, miał ogromny autorytet wśród młodzieży. „Czasami aż było mi szkoda Arka, że zamiast chwilę odpocząć, poczytać książkę, to on biegnie na trening” – wspomina pani Danuta.
Arek miał wszystko zaplanowane. Był umysłem ścisłym, z zamiłowaniem do komputerów. Gdy kupił nowy sprzęt, potrafił złożyć go do ostatniej śrubki. W życiu również działał w sposób przemyślany, dążył do perfekcji.
W ciepłe dni w Ostrołęce młody Arkadiusz Gołaś spędzał większość czasu na boisku, z zaangażowaniem oddając się swojej wielkiej pasji – siatkówce. Jego tata, pan Tomasz, często proponował, że podwiezie go na treningi, zwłaszcza zimą, gdy wracał już po zmroku. Arek jednak zwykle wybierał pieszą drogę powrotną w towarzystwie kolegi, który mieszkał w sąsiednim bloku. Już jako młody chłopak wyróżniał się wzrostem – w VIII klasie miał już 190 cm. Każda kolejna kreska na framudze drzwi w domu była dowodem na jego szybki rozwój.
Wzrost był wyzwaniem dla rodziny
Jego wzrost wiązał się z wyzwaniem dla rodziny – znalezienie odpowiednich ubrań było coraz trudniejsze. „Spodnie, które pasowały wiosną, jesienią były już za krótkie,” wspomina tata Arkadiusza. W Ostrołęce istniał tylko jeden sklep Big Star, gdzie sporadycznie można było trafić na odpowiednio długie spodnie, a trzeba było się spieszyć, żeby je zdobyć. Z butami było jeszcze trudniej – Arek nosił rozmiar 47, więc często musiał zadowolić się trampkami halowymi, które szybko się niszczyły. Dopiero w VIII klasie dostał swoje pierwsze profesjonalne buty siatkarskie, które dotarły do niego dzięki pomocy siostry kolegi z Poznania.
Aby zapewnić młodemu siatkarzowi komfort, rodzice musieli zamówić dla niego specjalne łóżko na miarę – zwykłe wersalki były za krótkie. „Zamówiliśmy u tapicera łóżko o długości 230 cm,” wspomina pan Tomasz, dzięki czemu Arek mógł odpoczywać po intensywnych treningach.
MOS Wola Warszawa
Talent Gołasia nie pozostał niezauważony. Trener Renisław Dmochowski, który prowadził drużynę w Ostrołęce, umożliwiał drużynie udział w różnych turniejach makroregionów. Często na mecze dowozili chłopców rodzice, podróżując razem w samochodach. Podczas jednego z takich turniejów Arkadiusza zauważył Krzysztof Felczak z MOS Wola Warszawa. Zaproponował mu dołączenie do zespołu w stolicy, co wiązało się z wyprowadzką z rodzinnego miasta.
Mimo młodego wieku Arek zdecydował się na ten krok. W VIII klasie pojechał na obóz z MOS Wola nad morze, a po powrocie powiedział rodzicom, że chce kontynuować karierę w Warszawie. Choć obawiali się życia syna w dużym mieście, zaufali Felczakowi, który obiecał dbać o rozwój Arka. „Baliśmy się tych wszystkich pokus stolicy, ale zaufałam panu Felczakowi, który obiecał, że będzie miał na niego oko,” mówi mama Arka.
W Warszawie Arek zamieszkał w internacie i rozpoczął naukę w XXXIX Liceum Ogólnokształcącym im. Lotnictwa Polskiego. Dzielił pokój z kolegami z Ostrołęki, co ułatwiło mu adaptację w nowym środowisku. Treningi pod okiem Krzysztofa Zimnickiego w MOS Wola były bardzo intensywne, a Arek szybko rozwijał swoje umiejętności. Na weekendy wracał do domu, a w ciągu tygodnia kontaktował się z rodzicami przez telefon internatowy.
Doświadczenie i rozwój w wielkim mieście
W drużynie MOS Wola grał z innymi utalentowanymi siatkarzami, takimi jak Maciej Kosmol, Michał Peciakowski czy Filip Ryczywolski. Każdy rok kończył sukcesem – w 1999 roku zdobyli srebrny medal, a dwa lata później złoto mistrzostw Polski juniorów. Właśnie wtedy Arek otrzymał swoje pierwsze profesjonalne buty siatkarskie marki Asics. Już nie musiał czekać na pomoc ze strony znajomych z Poznania, jak to było kilka lat wcześniej.
Jego osiągnięcia nie ograniczały się jedynie do krajowych sukcesów. W 1999 roku z reprezentacją Polski kadetów zdobył brązowy medal mistrzostw świata w Arabii Saudyjskiej. Po powrocie do Ostrołęki trzymał medal w ręku, nie wiedząc, jak się nim pochwalić. Zawsze pozostawał skromny i nie lubił być w centrum uwagi. „Onieśmielały go wszelkie pochwały,” mówi mama Arka. Zawsze skupiał się na tym, co jeszcze mógłby poprawić w swojej grze, zamiast cieszyć się dotychczasowymi sukcesami.
Miłość nie tylko do siatkówki.
Po trzech latach spędzonych w Warszawie, w IV klasie liceum, Arkadiusz przeniósł się do SMS Spała, gdzie mógł całkowicie skupić się na treningach i nauce. Tam miał wszystko na miejscu – szkołę, treningi i opiekę trenerską. W tym czasie Arek poznał swoją przyszłą żonę, Agnieszkę Szewczyk. Ich ślub odbył się w 2004 roku, jednak ich wspólne szczęście nie trwało długo.
We wrześniu 2005 roku Arkadiusz Gołaś zginął tragicznie w wypadku samochodowym. Był w drodze do Włoch, gdzie miał rozpocząć treningi z drużyną Lube Banca Macerata. Jego śmierć była ogromnym ciosem dla rodziny, przyjaciół i całej siatkarskiej społeczności.
Mimo krótkiego życia, Arkadiusz Gołaś pozostawił po sobie trwały ślad. Był wzorem sportowej pasji, pracowitości i skromności. Jego historia pokazuje, że nawet pochodząc z małego miasta, dzięki determinacji i wsparciu najbliższych, można osiągnąć wielkie rzeczy.
Jego siatkarska kariera nabierała rozpędu. Grał w reprezentacji Polski, marzył o grze w lidze włoskiej. Wszyscy, którzy go znali, mówili o nim jako o przyszłej gwieździe światowej siatkówki.
Tragiczny finał
16 września 2005 roku ta obiecująca kariera została brutalnie przerwana. Arkadiusz Gołaś zginął w wypadku samochodowym w drodze do Włoch, gdzie miał rozpocząć grę w klubie Lube Banca Macerata. Jego śmierć wstrząsnęła całym środowiskiem sportowym, rodziną i przyjaciółmi.
Pani Danuta i pan Tomasz, rodzice Arka, starali się znaleźć ukojenie w pracy i otaczającej ich rodzinie. Po pogrzebie najbardziej potrzebowali samotności, ale jednocześnie wsparcia bliskich, które otrzymali i nadal otrzymują. Co roku, 16 września, spotykają się na mszy w intencji Arka, wspominając go z ciepłem i wzruszeniem.
Dziedzictwo Arka
Mimo upływu lat Arkadiusz Gołaś pozostaje w sercach kibiców, rodziny i przyjaciół. Jego życie, choć krótkie, było wypełnione pasją, determinacją i miłością do siatkówki. Był wzorem dla młodych zawodników, dowodem na to, że nawet z małej miejscowości można wspiąć się na wyżyny sportowego świata.
Śmierć zabrała nam go zbyt wcześnie, ale wspomnienia o nim żyją w opowieściach bliskich, w sercach kibiców i w każdym uderzeniu piłki na siatkarskim boisku tych, którzy z Nim grali.
Przeczytaj też o: Rebecca Cheptegei olimpijka z Paryża podpalona przez partnera. Żywcem!
—–
Dziękujemy że przeczytałeś ten artykuł, przygotowany przez naszą redakcję składającą się z osób z niepełnosprawnościami.
Pierwsza w UE radiowa i portalowa redakcja z niepełnosprawnościami
Prowadzimy restaurację ZDRÓWKO którą wspiera Jarosław Uściński