
Stanisław Joachim Sojka, szerzej znany jako Stanisław Soyka, odszedł 21 sierpnia 2025 roku w Sopocie, tuż przed planowanym koncertem na festiwalu. Miał 66 lat. Polska scena muzyczna straciła nie tylko wybitnego artystę, ale także człowieka, którego życie było nieustanną walką – o sztukę, o zdrowie i o każdy kolejny oddech.
Droga do wielkości
Urodził się 26 kwietnia 1959 roku w Żorach. Od najmłodszych lat zdradzał niezwykły talent muzyczny – najpierw jako chłopiec śpiewający w chórze katedralnym, później jako student Akademii Muzycznej w Katowicach. Jego głos, rozpoznawalny i pełen emocji, otworzył mu drogę do kariery, o której marzy każdy artysta. Łączył jazz, pop, blues, a nawet elementy muzyki klasycznej. Zasłynął z interpretacji poezji, m.in. Miłosza czy Szekspira, a jego koncerty miały w sobie coś z duchowych przeżyć.
Sukcesy i współpraca
Współpracował z takimi gigantami, jak Czesław Niemen czy Tomasz Stańko, ale także z młodszymi pokoleniami artystów. Jego piosenki – od „Cud niepamięci” po „Tolerancję” – stały się hymnem dla ludzi poszukujących sensu i miłości w trudnych czasach.
Dramatyczne wyznania
Mimo sukcesów Soyka nigdy nie ukrywał swojej walki ze słabościami i chorobą. Kilka lat temu zdiagnozowano u niego cukrzycę typu 2. Zamiast poddać się – zmienił tryb życia. Schudł 30 kilogramów, kontrolował dietę, otwarcie mówił o tym, jak choroba zmusza go do dyscypliny.
Jeszcze bardziej dramatyczne były jego wyznania dotyczące przewlekłej obturacyjnej choroby płuc (POChP) – skutku wieloletniego nałogu nikotynowego. Sam artysta przyznawał, że czterdzieści lat palenia niemal odebrało mu życie.
— „Miałem taki moment, że już prawie mnie nie było. Nie mogłem wziąć oddechu. W jednej chwili zrozumiałem, że nie ma ważniejszej rzeczy. Nie ma oddechu — nie ma życia” — mówił w wywiadach.
To doświadczenie doprowadziło do decyzji o definitywnym zerwaniu z nałogiem. Był szczery wobec publiczności – mówił o halucynacjach, respiratorze i granicy, za którą jest już tylko cisza.
Ostatnie dni
Jeszcze dzień przed śmiercią brał udział w próbach do sopockiego koncertu. Nagrania z prób pokazują uśmiechniętego, wspierającego młodszych artystów mistrza. Natalia Grosiak, która miała z nim wystąpić, wspominała:
— „To był ogromny zaszczyt Pana poznać. Od Pana dostałam ogrom wsparcia, luzu i uśmiechu. Dziękuję…”
21 sierpnia Soyka miał wejść na scenę o godzinie 20:55. Zamiast tego – trafił do szpitala po nagłym zasłabnięciu. Zmarł, pozostawiając po sobie dorobek, którego nie da się zmierzyć żadną skalą popularności.
Dziedzictwo
Soyka pozostawił po sobie ponad trzydzieści albumów i tysiące wspomnień. Jego twórczość była pełna nadziei, duchowości i prostych, a zarazem najtrudniejszych prawd o życiu.
Był artystą, który z muzyki uczynił spowiedź, a swoją drogę – świadectwo odwagi wobec chorób, słabości i własnych demonów.







































