Żuk A07 – zdobywca Afryki
Bohaterem dzisiejszego artykułu jest Żuk A07, który pokonał trasę 18 tys. km i dojechał do Bamako w Afryce. Przez właściciela – Piotra nazywany „Le Żuk”. Skąd francuska nazwa? Bardzo dużo części w tym egzemplarzu pochodzi z aut francuskich, a lakier jest prosto z palety Citroena. Żuk Piotra pochodzi z końcówki produkcji, a z fabryki wyjechał dopiero 20 lat temu, czyli w 1998 roku. Ostatni wyprodukowany Żuk ma numer 587 818, a nasz dzisiejszy bohater „Le Żuk” posiada numer seryjny 587 709. Auto jest wyposażone w 70 konny silnik wysokoprężny o pojemności 2417cm. Praktycznie cała reszta jest seryjna poza 5-biegową skrzynią biegów i hamulcami tarczowymi z Lublina. Natomiast lista doposażenia dodatkowego jest długa. Ze względu na długość i nawierzchnie jakimi pokonuje kolejne kilometry Żuk zamontowano w nim dodatkowy zbiornik paliwa, wzmocniono resory, dodano kolejne koło zapasowe, zamontowano opony terenowe, dodatkowe reflektory, a nawet drabinę.
Żuk A07 – zakup (nie)kontrolowany
Odkąd Piotr jest właścicielem Żuka auto przejechało jakieś 50 tysięcy kilometrów. Jednak każdy tysiąc kilometrów przejechany tym samochodem był wyjątkowy. Jednak zacznijmy od początku. Skąd pomysł na kupno Żuka?
Kiedyś jeździłem Nysą. Gdy wpadliśmy na pomysł startu w „Złombolu”, trzeba było kupić auto – Nyski były zbyt drogie. A że auto miało być pakowne i wygodne – stanęło na Żuku.
Długo szukałeś tego egzemplarza?
Poszukiwania trwały jeden dzień na Allegro, został kupiony na odległość (400 km), z padniętym rozrusznikiem i na tzw. słowo honoru że dobijemy targu. I tak się stało. Wyprawa po Żuka trwała pełne 24h. To był bardzo długi i bardzo ciężki dzień. We środowy poranek zapakowaliśmy się we trójkę (ja i moich dwóch towarzyszy) do C4 i o 7:00 z małym hakiem ruszyliśmy z warszawskiej Pragi na zachód Polski.
Podróż w pierwszą stronę była bardzo utrudniona opadami śniegu, który w styczniu zaskoczył drogowców. Z prawie 3-godzinnym opóźnieniem, ale udało się dotrzeć do właściciela, a następnie do Żuka (jeszcze nie „Le Żuka”). Na start szybki serwis, wymiana rozrusznika, odpowietrzenie układu paliwowego i auto zaczęło pracować jak nowe. Po rozstaniu z właścicielem Piotr ze współuczestnikami podróży zaczęli się cieszyć jazdą. I tak przez kilometr. Po serii diagnoz, próbach naprawy różnych elementów po godzinie 18:30 (11 i pół godziny od rozpoczęcia wyprawy) okazało się że na ssącym łączniku była miniaturowa dziurka i przedostawało się paliwo. Wymiana, Żuk odpala, więc z werwą ruszyli na kolejny… kilometr. Tym razem winny był nieduży kawałek gumy, który blokował wylot paliwa. Po kolejnych 2 godzinach, panowie ruszyli już bez większych przygód do Warszawy (nie licząc samej jazdy Żukiem, która niewątpliwie jest frajdą) i już po godzinie piątej położyli się spać.