Drogowe impresje – sygnalizowanie zakrętu
Na samym początku człowieczej przygody z motoryzacją sygnalizowanie manewrów było czynnością dość upierdliwą; wystaw łapkę w lewo, wystaw łapkę w prawo, pomachaj, drzyj ryja, etc.
Z czasem, gdy postęp postępował w postępie geometrycznym do kwadratu, zaczęły się pojawiać różne zmyślne rozwiązania, które uprzyjemniały życie ułatwiając poruszanie się po duktach i drogach: zamiast darcia się co sił w płucach, co mogło skończyć się zawałem i naderwaniem strun głosowych, wprowadzono klakson, potem mniejsze i większe strzałeczki wysuwające się z karoserii mechanicznego powozu zastąpiły machanie gibałkami, by dość szybko ustąpić żółtym – lub czerwonym jak to jest w Stanach Zjednoczonych – kierunkowskazom elektrycznym i w dodatku migającym.
Ułatwienie niesamowite – wystarczy wajchę przy kierownicy pchnąć w dół lub w górę i już wiadomo, że pacjent skręca w lewo lub w prawo. Niestety, teoria teorią, wyposażenie samochodu wyposażeniem a i tak najsłabszym ogniwem jest baran lub durna klępa za kierownicą.
Użyłem określeń dość mocnych, ale adekwatnych, choć wcale nie najmocniejszych – znam mocniejsze, które lepiej opisują sprawność/niesprawność intelektualną niektórych użytkowników dróg. By jednak Szanownego Czytelnika nie ambarasować, pozostanę przy baranie i durnej klępie.
Oto sytuacja która przydarzyła mi się dziś, ale wcale nie jest wyjątkową.
Wyjeżdżam z drogi podporządkowanej i chcę skręcić w lewo. Upewniam się, czy coś nie jedzie. Jedzie. Z lewej strony jedzie samochód, prawa pusta. Spokojnie czekam z włączonym kierunkowskazem aż auto minie drogę, z której chcę wyjechać i nagle prowadząca włącza kierunkowskaz sygnalizując zamiar skrętu w lewo, a więc w drogę, z której chcę wyjechać. Szybko sprawdzam, czy ktoś nie jedzie za nią i czy prawa wciąż pusta, puszczam sprzęgło i wtaczam się na główną, ale widzę, że baba za kółkiem nie zwalnia. Wciskam sprzęgło, hamulec – i tylko dzięki temu zakłady ubezpieczeniowe nie miały dodatkowej porcji papierków do wypełniania a warsztaty roboty do zrobienia.
Okazało się, że za kółkiem siedziała durna klępa, która wrzuciła kierunkowskaz sygnalizując skręt w prawo, ale wcale nie chodziło jej o drogę do której dojeżdżała, ale posesję – jakieś pięćdziesiąt metrów za skrzyżowaniem – na którą chciała wjechać.
Gdybym się nie zatrzymał, to albo stary Nissan zaparkowałby dokładnie we mnie, albo ja zaparkowałbym w dziecku, które siedziało z prawej strony na tylnej kanapie. Przygłupiej mamusi pewnie niewiele by się stało. Ostre słowa na opisanie niesprawności kierującej, ale wydają mi się całkowicie uzasadnione – zjawisko „problem z kierunkowskazami” jest męcząco i niebezpiecznie powszechne.