(Nie)wesołe życie staruszka
Lepiej już było, czyli nieśmieszny kabaret
Będzie zupełnie inaczej niż w piosence Starszych Panów, w której Wiesław Michnikowski śpiewał:
Jeszcze tylko parę wiosen
Jeszcze parę przygód z losem
Jeszcze tylko parę zim
i refrenem zabrzmisz tym:
Wesołe jest życie staruszka
Wesołe jak piosnka jest ta
Gdzie stąpnie, zakwita mu dróżka
I świat doń się śmieje: ha, ha
Gdzie stąpnie, zakwita mu dróżka
I świat doń się śmieje: ha, ha
To, że będzie się dotkniętym
przez dla płci indyferentyzm
To nie znaczy jeszcze, żeć
Miłych wrażeń nie da płeć…
Od dwóch lat w audycji „Odmienny punkt widzenia” rozmawiając z Jerzym Krügerem-Paprotą przybliżamy tematy ekonomiczne, staramy się opisywać znaczenie wybranych danych, faktów i informacji tak dla globalnej gospodarki, jak i lokalnej. Ale przede wszystkim mówimy, co to wszystko znaczy, albo może znaczyć dla „Kowalskiego”.
Zajęliśmy się – i to kilkukrotnie – tematem katastrofy demograficznej, która się dzieje. Dzieje się! Nie, że „może się wydarzy” – dzieje się! Przedstawialiśmy twarde dane, wyliczenia oraz pomysły jak z problemem radzą sobie i będą sobie radzić inni. Inni, ponieważ katastrofa demograficzna to nie tylko polski problem – choć w Polsce będzie to prawdziwy doomsday” – to problem, z którym muszą się zmierzyć prawie wszystkie rozwinięte państwa świata. Dość powiedzieć, że w 2018 roku w Japonii sprzedano więcej pieluch dla dorosłych niż dla dzieci.
I żeby wszystko było jasne – jak do tej pory nie pomyliliśmy się, tak samo jak nie pomyliliśmy się w sprawie brexitu. Mówiliśmy, że do niego nie dojdzie i co? Wystarczy sięgnąć do archiwalnych audycji i się przekonać.
Dlaczego o tym wszystkim wspominam? Byście poważnie potraktowali to, co przeczytacie dalej a szczególnie część trzecią, ostatnią.
Ludzie zachowują się rozsądnie dopiero, gdy nie mają innej opcji.
Ta część w głównej mierze powstaje dzięki danym Głównego Urzędu Statystycznego, choć ostatnio pojawiły się głosy, że coś jest niezbyt hallo z metodologią badań i informacje płynące z GUS-u mogą nie być koszerne. Pożyjemy – zobaczymy.
Będzie teraz trochę danych, ale niezbędne jest ich przedstawienie, by zrozumieć wnioski przedstawione w ostatniej części.
(Nie)optymistyczne dane z Chrystusa Narodów
W 2015 roku mieliśmy w Polsce deflację, co oznaczało, że nawet jeśli ktoś nie dostał przez rok podwyżki, to i tak mógł po upływie tego czasu kupić więcej. Niewiele, ok. 1% więcej, ale zawsze. Zważywszy, że oprocentowanie lokat i obligacji było powyżej zera, oznaczało to, że w taki bezpieczny sposób można było trochę zarabiać.
Dziś mamy inflację rok do roku ok. 3%, czyli, jeśli ktoś nie dostał podwyżki, to może kupić mniej. Mamy inflację, ale oprocentowanie lokat i obligacji wcale jakoś nie wzrosło i w efekcie może się okazać – i tak przeważnie jest – że inwestując pieniądze bezpiecznie zwyczajnie tracicie.
Ktoś powie, że przecież jednak wzrosły zarobki i efekt inflacyjny został zniesiony.
I tak i nie. W koszyku wydatków „Kowalskiego” najważniejszą część stanowi jedzenie a to podrożało od kilkunastu procent (mięso), do ponad 30% (owoce i warzywa). Część podwyżek dopiero przed nami (energia elektryczna, paliwa, składki na ZUS, etc.), co spowoduje, że kolejne ciosy będziemy otrzymywać dopiero po wyborach.
Ktoś znowu się wtrąci, że przecież Polska nie jest tak zadłużona jak Grecja, Włochy, Hiszpania, czy Niemcy, więc istnieje spore pole manewru. A poza tym jesteśmy państwem – JUŻ!, Hura! Wreszcie! – rozwiniętym.
Zacznijmy od tego drugiego. Otóż Polska nie jest krajem rozwiniętym, bo poza dostępnością i jakością pewnych usług i produktów jest jeszcze odporność na zawirowania wielkiej, światowej gospodarki oraz podatność waluty na gwałtowne wahania. A polska waluta systematycznie się osłabia. I to bardziej niż wynikałoby np. ze wskaźnika inflacji.
A teraz zadłużenie.
Większość wydatków budżetu państwa to wydatki sztywne – nic z nimi właściwie nie można zrobić. Tylko płakać i płacić. A ponieważ pieniędzy zawsze brakuje (coś takiego jak idea zrównoważonego budżetu nie może się przebić do różnych tępych łbów), to na wydatki trzeba pożyczać. A Polska nie jest w tak komfortowej sytuacji jak Niemcy i musi pożyczać drogo. Jeszcze nie tak drogo jak Argentyna, ale wszystko przed nami (Argentyna kilkadziesiąt lat temu była jednym z najbogatszych państw świata; od tego czasu do władzy dochodzili na dziesięciolecia populiści i teraz mamy „…, dupę i kamieni kupę”; jeszcze dotkliwiej skutki prowadzenia gospodarki socjalistycznej możemy obserwować na przykładzie Wenezueli a wcześniej na swoim własnym – PRL-u).
To wszystko dziś, ale ciekawiej się robi jeśli spojrzymy w przyszłość. I proszę pamiętać, że chińskie powiedzenie „obyś żył w ciekawych czasach” to przekleństwo.
A więc zrobi się ciekawie.
Dlaczego?
Realizowany w Polsce model zakłada:
– kształcenie ludzi np. w zawodach medycznych, czy technicznych na potrzeby innych rynków (Wielka Brytania, Hiszpania, Niemcy, Francja, itd.); w efekcie dostępność usług medycznych jest coraz gorsza a ich cena coraz wyższa, brakuje wykonawców zleceń infrastrukturalnych a jeśli nawet się znajdą, to żądają pieniędzy znacznie wyższych niż wynikałoby ze wstępnych kalkulacji (powszechny problem w samorządach, które nie mogą zrealizować inwestycji, bo nie stać ich na zapłacenie tego, czego żądają oferenci); w końcu – innowacyjność polskiej gospodarki jest do d… (wytworzenie produktu, czy usługi jest w Polsce bardziej czaso- i energochłonne niż w najlepiej rozwiniętych państwach i to między innymi jest powód, że w Polsce zarabia się mniej) a liczba patentów na mieszkańca jest „mniej niż zero”;
– dożynanie podatkami oraz niespójnymi i zmieniającymi się interpretacjami przepisów tych, którzy wytwarzają i zarabiają (wskaźnik PMI, czyli wskaźnik optymizmy spada od dziewięciu miesięcy i jest na poziomie 47 punktów, a więc pesymizmu), przy jednoczesnym kupowaniu za im zagrabione pieniądze głosów ludzi żyjących z budżetu, bądź wobec których budżet państwa ma zobowiązania, np. emeryci;
Skutkiem takiego podejścia do majątku obywateli i państwa (zupełnie jakby kraj nad Wisłą był podbity przez najeźdźców z dalekich, mongolskich stepów, albo nazistowskie hordy) jest exodus najodważniejszych, najpracowitszych, najkreatywniejszych. Exodus, który nie skończył się jesienią 2015, ale trwa i będzie trwał. Ale o tym trochę dalej.
Szanowny emerycie – masz przerąbane po całości
Dzieci w Polsce jest mało i będzie coraz mniej, ale Was, emerytów, będzie przybywać (choć nie tak szybko, bo patrząc po jakości służby zdrowia można wnosić, że długość życia na emeryturze nie będzie się wydłużać, ale raczej skracać). A skoro Was będzie więcej, to będziecie coraz ważniejszą i coraz silniejszą grupą wyborców, czyli to do Was będą trafiać pieniądze, którymi rządzący będą starali się kupić Wasze głosy.
Problem w tym, że tych pieniędzy będzie coraz mniej a oczekiwać coraz więcej.
Wyjaśnienie.
Obywateli Najjaśniejszej i Odrodzonej ubywa. I nawet gdyby wskaźnik dzietności skoczył w przyszłym roku z obecnych 1,3 do minimalnej wartości zapewniającej zwykłą zastępowalność pokoleń, czyli 2,1, to i tak dopiero za dwadzieścia lat ci ludzi trafią na rynek pracy. A przez dwadzieścia lat będzie sporo wyborów, w których nie tylko pojawiać się będą obietnice zrobienia banknotami komuś dobrze, ale takie działania będą podejmowane.
A skoro nadciąga spowolnienie (niektórzy w oparciu np. o dane z rynków europejskich, czy wskaźnik FED-u mówią, że to nie będzie spowolnienie, ale prawdziwy kryzys i to mocniejszy niż ten sprzed dekady), to pieniędzy w budżecie będzie brakowało i to z roku na rok więcej, bo:
– mniej ludzi będzie pracowało
– więcej będzie na garnuszku państwa
Bardzo ostrożne szacunki mówią, że do 2040 roku populacja w Polsce skurczy się o jakieś trzy miliony ludzi. Ale jeśli rządzącym przyjdzie do głów by:
– podnosić podatki;
– wykorzystywać wszystkie dostępne sposoby (oraz kilka niezbyt legalnych) wyciągania pieniędzy od pracujących a przede wszystkim od firm;
oraz
– odpowiedzią na kryzys by zachować spokój społeczny będzie również coraz szczodrzejsze rozdawnictwo;
To wtedy populacja zmniejszy się nie o trzy miliony, ale pięć, albo i więcej. I nie da się tego załatać „spolonizowanymi imigrantami z obszarów bliskich kulturowo”. Po pierwsze dlatego, że wcale tak wielu do Polski nie chce przyjeżdżać, po drugie ci którzy już przyjechali i nie mają zamiaru wracać do siebie i tak w połowie myślą o drodze dalej na zachód. A w Europie już się zaczęła walka o pracowników.
By nie być gołosłownym dwie informacje z rynku niemieckiego (obie za konserwatywnym „Die Welt”):
- 18 sierpnia 2019, zapowiedź materiału video: Branża budowlana w Niemczech przeżywa rozkwit, ale wiele firm z trudem radzi sobie z zamówieniami. Mają tylko jeden problem: brakuje im ludzi. Pracowników jest mało, a młode pokolenie niechętnie widzi swoją przyszłość na budowie. Między innymi dlatego – brak pracowników – niemiecki rząd zdecydował się wprowadzić ułatwienia dla osób spoza Unii Europejskiej, które zdecydują się przyjechać do Niemiec i pracować.
- 15 sierpnia 2018, cytat: W Niemczech coraz więcej osób z wyższym wykształceniem pochodzi z zagranicy – wynika z analizy Instytutu Badań nad Niemiecką Gospodarką (IW) w Kolonii. Odsetek specjalistów – absolwentów uczelni wyższych urodzonych poza Niemcami wzrósł z 13,6 procent w 2007 roku do 18,7 procent w roku 2017. To zaskakujące, bo w ciągu dekady liczba niemieckich absolwentów uniwersytetów wzrosła o ponad jedną trzecią do 10,1 mln osób. Bardziej dynamicznie rozwinął się jednak napływ imigrantów o wysokich kwalifikacjach. W tym samym czasie ich liczba podwoiła się – z ok. 1,16 mln do 2,32 mln. – Ogromne znaczenie ma napływ z krajów UE – mówi autor analizy Wido Geis-Thoene. Z danych za 2017 rok wynika, że najwięcej z urodzonych za granicą absolwentów wyższych uczelni, bo aż 235 tys. pochodziło z Polski. Jeśli do tej informacji dodamy informację nr 1, to możemy być pewni, że już za kilka lat ów „drenaż mózgów” będzie dotyczył także Ukraińców, czy Białorusinów (i pomysł na „polonizację bliskich kulturowo nacji” poszedł się…).
Mniejsza populacja, mniej pracujących, więcej pobierających kasę z budżetu, coraz gorsza konkurencyjność gospodarki, słaba innowacyjność, sraczka legislacyjna, niejasne przepisy, uznaniowość urzędów skarbowych, które nawet jeśli przegrają, to i tak nie chcą wykonać wyroków sądowych, wszystko to przepis na powtórkę z PRL-u i (nie)piękną katastrofę.
I żeby wszystko było jasne – odpowiedzialność za ten stan rzeczy nie ponosi tylko Jarosław Kaczyński i jego ekipa, ale on, jego ekipa i wszystkie wcześniejsze, w tym ta której przewodziło Słońce Peru, czyli liberał, który odkrył w sobie socjalistę a do budżetu domowego dorabia tak jak kilka milionów polskich obywateli – na emigracji.
Utrzymanie dotychczasowego tempa rozwoju (a nawet szybszego) jest możliwe tylko jeśli:
– w ciągu kilku najbliższych lat do Polski trafi nawet do pięciu milionów pracujących;
– system podatkowy będzie prosty i niezmienny a promowana będzie pracowitość, oszczędność i rodzina zamiast wyciągania łapy po cudze;
– sądownictwo (w tym szczególnie gospodarcze) nie będzie mieć zadyszki jak astmatyk wbiegający bez maski tlenowej na Mount Everest;
– powstanie nowa ustawa o podatku VAT (dopóki VAT obowiązuje w Unii Europejskiej, to musi obowiązywać i w Polsce, ale należy stworzyć nową – o pomoc można poprosić choćby Centrum im. Adama Smitha; choć z drugiej strony pamiętajmy, że sam twórca obowiązującej i już ponad pół tysiąca razy zmienianej ustawy o podatku VAT powiedział w jednym z wywiadów, że połowa departamentów Ministerstwa Finansów pracuje nad tym jak tej ustawy nie zmieniać… ciekawe, czyż nie?);
– i najważniejsze: P R Y W A T Y Z A C J A a nie nacjonalizacja; prywatyzacja szkolnictwa, służby zdrowia, systemu emerytalnego, opieki społecznej, usług publicznych, etc. wraz z wprowadzeniem CAŁKOWITEGO ZAKAZU prowadzenia jakiejkolwiek działalności gospodarczej przez tzw. państwo i samorządy i zakazu zadłużania, czyli zrównoważony budżet;
Oczywiście, ktoś powie, że przepis na sukces gospodarczy nie jest aż tak prosty… Historia jednak uczy, że najprostsze rozwiązania były najskuteczniejsze a jak powiedział Ronald Reagan: „rząd nie rozwiązuje problemów, to rząd jest problemem”, czyli należy ograniczyć rolę rządu (dla konserwatywnego libertarianina jak ja każdy rząd jest podstawowym problemem a koncept „państwa’ jest zwyczajnie poroniony, bo państwo to organizacja przestępcza o charakterze zbrojnym i dlatego należy je zniszczyć; niestety, szanse na doczekanie urzeczywistnienia tej pięknej idei są nikłe).
Minister Sasin niedawno powiedział wreszcie coś z sensem: obniżamy podatki, bo ludzie sami lepiej wiedzą jak wydawać pieniądze. No właśnie! Sami lepiej wiedzą, więc ich im nie zabierajcie!
Niestety, nie zanosi się by w najbliższej dekadzie ministrowi udało się powiedzieć kolejną rzecz z sensem, np. „kapitalizm jest dobry, liberalizm gospodarczy jest dobry, socjalizm jest zły, rozdawnictwo jest złe”.
A ponieważ nic nie wskazuje by wszystkie opcje czarowania rzeczywistości już zostały wykorzystane, to jeszcze sporo wody upłynie w Wiśle zanim ludzie zaczną się zachowywać racjonalnie i pogonią socjalistyczną hołotę.
I właśnie dlatego masz Szanowny Emerycie, i Ty, Szanowny Przyszły Emerycie, przerąbane po całości.
Powiedziałbym, że „chcieliście takiej Polski, to ją macie”, ale niestety ja też dostanę po dupie i nie jest mi z tego powodu do śmiechu.
I na zakończenie dwie rzeczy: 1. informacja i 2. przepowiednia:
- Informacja: w latach 2015-2015 na program modernizacji polskiej armii miało zostać przeznaczonych 130 miliardów złotych (między innymi na przynajmniej trzy nowe okręty podwodne, modernizację czołgów, samolotów, uzbrojenia, systemów radarowych, obronę przeciwlotniczą krótkiego, średniego i dalekiego zasięgu z prawdziwego zdarzenia, itd.); modernizacji nie ma, ale ze 130 miliardów wydano prawie 70 na kiełbasę wyborczą, czyli bezsensowne rozdawnictwo: 500+, mieszkanie+, piórnikowe, trzynasta emerytura…; ciekawe jak cienko zaśpiewacie, gdy rosyjskie dywizje przetoczą się przez Polskę?
- Przepowiednia: wkrótce na wizytę do lekarza rodzinnego będziemy czekać z pięć lat, zabieg nastawienia złamania kości udowej będziemy zamawiać dla wnuków a średni wiek pielęgniarki będzie oscylował w okolicach wieku egipskich mumii.
Na pocieszenie:
Ponieważ będzie się działo, to nie będziemy się nudzić, więc zaoszczędzimy przynajmniej na kosztach rozrywki: kino, teatr, koncert, książka…
P.S., czyli…
Post scriptum do tekstu, czyli (wybiórcza) ocena jego pierwszej wersji przesłana przez jednego z ekspertów Centrum im. Adama Smitha:
Dziękuję za bardzo dobry i bardzo wartki tekst. Ma niesamowite tempo::)). Ale „Z czego jutro…” , że przywołam J. Derridę i E. Roudinesco. (…) Lud PiS nie jest wyjątkowy. A może zadajmy pytanie dlaczego u nas w Polsce nie istnieje rynek kapitałowy? Trzydzieści lat nic Polak nie zarobił? Prywatyzacja poszła się trzepać, NFI poszło się trzepać, giełda to pusty śmiech w sali notowań.
Nie powiem, że miło…
OK, jest miło!