Zajrzyjmy pod maskę
Silnik, w jaki wyposażone zostało Bugatti Type 57 SC Atlantic to potężna jednostka, która wywodzi się z Bugatti Type 57, została jednak poddana wielu modyfikacją, które uczyniły z niej prawdziwą bestię. Maksymalna moc, jaką osiągał opisywany motor to aż 210 koni mechanicznych, co w tamtym czasie było prawdziwym rekordem. Jeśli dołożymy do tego przyspieszenie od 0 do 100 km/h w tempie 10,2 s i prędkość maksymalną wynoszącą 200 km/h to dopiero wtedy zdajemy sobie sprawę, z jaką maszyną mamy do czynienia. Pojemność silnika wynosi 3257 cm³, a napęd przenoszony jest na tylną oś. Musimy pamiętać, że rozpoczęcie produkcji SC Atlantica nastąpiło w 1936 roku, więc jak na tamte czasy wyniki auta są wręcz wspaniałe.
Wybór takiej jednostki napędowej nie powinien nas dziwić, jeśli weźmiemy pod uwagę historię firmy Bugatti. Przed II Wojną Światową auta tej firmy należały do najbardziej ekskluzywny, ale również świetnie sprawdzały się w zmagań sportowych. Samochody, które produkował Ettore Bugatti i jego firma nieustannie wygrywały lub osiągały wspaniałe wyniki w ogromnej liczbie wyścigów. Było to środowisko naturalne tych aut, tak więc należało się spodziewać, że każdy z modeli wyjeżdżających z francuskiej fabryki w Molsheim będzie wyposażone w silnik o solidnej mocy.
Trzy magiczne egzemplarze
Z racji na to, że samochód Bugatti Type 57 SC Atlantic stał się legendą oraz na to, że wyprodukowano jego jedynie trzy sztuki, stały się one obiektem pożądania wielu osób. Przez długi okres śledzono losy samochodów i niestety nie zawsze były one pomyślne. O jeden egzemplarz możemy być spokojni, dumnie zajmuje on należne mu miejsce w prywatnej kolekcji aut Ralpha Laurena, jednego z najbardziej znanych i cenionych projektantów mody na świecie. Można powiedzieć, że trafił swój na swego. Dwa pozostałe egzemplarze mają nieco bardziej burzliwą historię.
Drugie z aut zostało sprzedane bliżej nieznanemu francuzowi. Niestety w roku 1955 wybrał się on na przejażdżkę wraz z jeszcze jedną osobą i nie wrócił z niej żywy. Wjechał on na przejazd kolejowy prosto pod pociąg. Kierowca wraz z pasażerem zginęli na miejscu, a auto nadawało się na złom. Na całe szczęście nikt nie kwapił się do usunięcia wraku, który spędził kolejne kilkanaście lat, leżąc tuż obok pobliskiej stacji kolejowej. Ostatecznie zakupił go miłośnik marki, który po wielu latach przywrócił mu pierwotny blask. Ostatni egzemplarz miał kilku właścicieli i nie tak dawno, bo w 2010 roku, został sprzedany po raz kolejny, jednak tym razem za gigantyczną kwotę ponad 30 milionów dolarów. Tutaj kończy się historia tej cudownej maszyny, pozostaje nam jedynie czekać na to, co przyniesie przyszłość.
Zobacz także: Syrena, czyli królowa polskich szos